Japanese Horror Story

"Evil Within" wznosi się na fundamentach naszej nostalgii i tkwi korzeniami w przeszłości, ale z Mikamim jest jak z Romero: wystarczy, że raz był rewolucjonistą. Jego wrażliwość robiła różnicę
Jest taka scena w czwartej części "Krzyku" Wesa Cravena: rozmiłowany w filmoznawczych quizach morderca terroryzuje przez telefon jedną ze swoich ofiar i na pytanie o remake horroru z lat 70. słyszy wyrzucony jednym tchem ciąg kilkudziesięciu tytułów. Powracający do swojego koronnego gatunku i stojący za takimi klasykami, jak "Resident Evil" i "Dino Crisis" Shinji Mikami prowadzi bliźniaczą grę w skojarzenia. Jego "Evil Within" to podróż po horrorowym panteonie, po muzeum ożywających znienacka figur woskowych.



Hitchcock byłby dumny – zaczyna się od trzęsienia ziemi. Nie regulujcie odbiorników, to nie metafora: najpierw w skórze detektywa Sebastiana Castellanosa odwiedzamy miejsce masowej zbrodni, po chwili uciekamy z uwalanej flakami i posoką piwnicy, by wreszcie fikcyjne miasto Krimson dosłownie zawaliło się w gruzy na naszych oczach. A to dopiero początek wędrówki po zakamarkach przerażającej, alternatywnej rzeczywistości. Są tu smagane wiatrem klify rodem z "Widma nad Innsmouth" Lovecrafta i kingowski z ducha wątek wyobraźni materializującej zło. Są psychoanalityczne evergreeny w rodzaju lustra jako wrót do naszej podświadomości i przypominający zombie zmutowani wieśniacy. Jest pająkowaty, okrwawiony stwór z burzą włosów zarzuconą na twarz (japoński horror się kłania) i ożywione reprodukcje płócien Francisa Bacona; są "Piła" i "Egzorcysta", "Alone in The Dark" i "Silent Hill", hołd i trawestacja, powaga i ironia, horror spirytualistyczny, okultystyczny i psychologiczny. Słowem, ratatuj na większość podniebień. Smacznego.

Spajająca rzeczone wątki fabuła, choć nie grzeszy oryginalnością, zasadza się na ciekawym koncepcie. Narracja podąża za logiką zwichrowanego umysłu – gra co chwilę rzuca nas w nowe miejsca, a Mikami dba o to, byśmy nie nabrali złudzeń, że jesteśmy kimś więcej niż marionetką w szponach o wiele potężniejszych sił. To ciekawy zabieg, podobnie zresztą jak wprowadzenie kinowego formatu 2:35:1, który rodzi złudzenie optyczne w postaci nieco poszerzonej perspektywy (na górze i na dole ekranu przez całą grę będą towarzyszyć nam czarne pasy – take it or leave it). Pod względem estetyki "Evil Within" ma nieco grindhouse'owy sznyt: grube ziarno taśmy filmowej (można je regulować w opcjach), przebarwienia, charakterystyczne "trzaski". Pod względem mechaniki to po prostu gra Mikamiego – faceta, który w dużej mierze skodyfikował zasady całego gatunku. Przypominają o tym zarówno trzecioosobowa perspektywa z kamerą wiszącą za lewym ramieniem bohatera, jak i frajda płynąca z aplikowania kolejnych headshotów. Nic jednak nie wyraża tego lepiej niż baza wypadowa Sebastiana w postaci szpitalnego lobby. To tutaj każdy anachronizm zamienia się w wizytówkę niepodrabialnego stylu: to tu seksowna i demoniczna pielęgniarka zapisze nasz stan gry w izbie przyjęć; to tutaj poczytamy świeżą prasę donoszącą o kolejnych krwawych wydarzeniach, wyciągniemy z szafek kolejne elementy uzbrojenia (niezbędne są klucze schowane w maryjnych figurkach!), a siadając na krześle elektrycznym, rozwiniemy umiejętności Castellanosa (od pojemności inwentarza przez szybkość sprintu i poziom energii po upgrade broni). Jeśli mało Wam starej szkoły, to wiedzcie, że walutą jest w grze maź wyglądająca jak wymiociny Hulka, którą zbieramy z ciał pokonanych wrogów albo rozsianych po levelach słojach.



Zestaw umiejętności Castellanosa nie pozostawia wątpliwości, że survival jest w "Evil Within" esencją zabawy. Eksploracja, dawniej sedno gatunku, teraz kontrapunktuje jedynie dynamiczne starcia. Gra jest trudna i frustrująca, zwłaszcza na najwyższym poziomie trudności: przeciwnicy mnożą się w oczach, apteczek jest tyle co kot napłakał, lokacje zostały naszpikowane pułapkami, zaś developerzy okazują się wyjątkowo oszczędni, jeśli chodzi o wskazówki, i bezlitośni dla graczy chomikujących zapasy: zarówno nasza kieszeń, jak i magazynki mają niewielką pojemność. Oczywiście, i w tym szaleństwie jest metoda: współczynnik poziomu wyzwania do poczucia spełnienia jest całkiem wysoki, a tytuł nieustannie każe korzystać z makówki. Broń palna (arsenał klasyczny, honorowe miejsce zajmuje kusza na różne rodzaje bełtów) to tylko wierzchołek góry lodowej. Równie istotne są akcje skradankowo-zbójeckie, odciąganie wrogów od większych grup, wciąganie ich w pułapki. Castellanos jest zwrotny, nieźle radzi sobie przy unikach, a gdy weźmie do ręki toporek albo pochodnię, warto zaryzykować walkę wręcz. Szczególne miejsce w naszym arsenale zajmują... zapałki. Możemy nimi – dosłownie – upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Sezonowa moda na ucieczkę, czołganie się pod łóżkami, ewentualnie okupowanie pobliskich szafek wraca i tutaj.



Zarówno intensywne starcia, jak i momenty względnego spokoju pozwalają docenić świetną architekturę i przepiękny design lokacji. Choć technicznie gra Mikamiego odstaje od konkurencji (framerate, jakość tekstur oraz tempo ich odczytywania – idTech5 się kłania – pozostawiają wiele do życzenia), to estetyczny zamysł wiele zmienia: począwszy od zaprojektowanych z pietyzmem niewielkich zamkniętych przestrzeni, przez kapitalny design przeciwników, po imponujące panoramy – level design zachęca zarówno do eksploracji, jak i do walki. I mimo że ta ostatnia zajmuje nas zbyt często, to klei się nie najgorzej z dzikim fabularnym pomysłem na tysiąc koszmarów w jednym.

"Evil Within" wznosi się na fundamentach naszej nostalgii i tkwi korzeniami w przeszłości, ale z Mikamim jest jak z Romero: wystarczy, że raz był rewolucjonistą. Jego wrażliwość robiła różnicę między wybitnym "Resident Evil 4" a jego "zaledwie" dobrymi sequelami. I na pewno zrobi między bardzo dobrym "Evil Within" a pozbawionymi iskry szaleństwa naśladowcami.
1 10
Moja ocena:
8
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?